Otwieram oczy
wstaję
patrzę w lustro
uśmiech wkładam
byle do wieczora
Otwieram oczy
wstaję
patrzę w lustro
uśmiech wkładam
byle do wieczora
Dotykiem rozpalasz
iskrę namiętności naszej
ciepłem promieni wytrwale raczysz
nieosiągalne
codziennością się jawi
radość
duszę rozpiera
nieś mnie wietrze
ku słońcu miłości
wieczności
daj poznać ogrom nieba
bądź przewodnikiem moim
nieśmiałość okrywa cień
bezszelestnej otchłani
słyszę trzepot skrzydeł motyla
i szum twojej krwi
przez cienkie struny żył
zatapiam się w twoim oddechu
przepełniona miękkością zdarzeń
twoich spojrzeń
twoich słów
ciebie
czy odda nam księżyc swój blask
a niebo nieskończoność
Białe noce
zmierzchaniem czasami przychodzą
spływają
czarnymi plamami frustracji i lęków
gdzie sens cierpienia
czyż łańcuch przyczyn i skutków
złagodzi groźbę i ból
nie poddać się zwątpieniu
fakty zdarzenia historie
ważkie puenty
pływanie twarzą po dnie
przelot slajdów z życia całego
topię się
brakuje powietrza
czarna dziura
stan agonalny respiratorów
ckliwość
dramat wyborów
świtem noce białe odpływają
strumieniami łez słonych