Chcę
słyszeć
głos twój
i czekać
czekać będę
aż nasze oczy
zatracą się
znów
w patrzeniu
w głąb siebie
usta
usta zamilkną
ciszą
nam
tylko znajomą
lecz serca
serca i dusze
zatracone
w muzyce
nowym ogniem
kiedyś
może
zapłoną
Chcę
słyszeć
głos twój
i czekać
czekać będę
aż nasze oczy
zatracą się
znów
w patrzeniu
w głąb siebie
usta
usta zamilkną
ciszą
nam
tylko znajomą
lecz serca
serca i dusze
zatracone
w muzyce
nowym ogniem
kiedyś
może
zapłoną
Umykam
z kadrów życia
jak duch
w leciutkich balerinach
przemykam
między trzaskiem migawek
i świateł fleszy
tylko ta straszna cisza
pozostaje
w bezradności swojej
i lekkie drżenie
czarnego jak noc
weluru kotar
zetlałe znaki
rozmytych świateł
i wyblakłe negatywy
ciągle dowodzą
że kiedyś
tutaj byłam
Moja filozofia
z czystego myślenia
wypływa
horyzonty
przekracza
i nowe przestrzenie
odkrywa
radość
otwiera me serce
i tworzy
muzykę nową
to nic
że orkiestra nijaka
wszak świat
nie przestał być
dla mnie
okrutny
Na scenie życia
dramaty wyborów
dystans i mądrość
także ckliwość łzawa
kruche to życie
gdy zmagam się z bólem
zwątpienie przekracza
granice cierpienia
przyczyny i skutki
złączone łańcuchem
odchodzą świtaniem
w strumieniu łez słonych
ślady pyłu gwiezdnego
na powiekach spękanych
tylko pozostają
białe noce moje
żegnam ociężale
Nie jestem perfekcyjna
nie jestem doskonała
popełniam też pomyłki
nie raz
i nie dwa
proszę nie zmieniaj
juz dziś mnie
i nie oczekuj więcej
dałam ci cząstkę siebie
więc nie rań
potrafię cię rozśmieszyć
i skłonić do myślenia
uśmiechnij się już do mnie
pozostań w moich myślach
i daj mi znać że tęsknisz
Cisza
nie trzeba słów wielu
tęsknię
za otwartością serca
bez zakłamania
iluzji
i udawania
duszę bliźniaczą
mądrością otuloną
spotkać chcę
poczuć przestrzeń
wolną
od hałasu cudzych opinii
nie potrzebuję
słów zbędnych
cała prawda
zawarta jest czasem
w naszym milczeniu
W jesienności mojej
ciszą wypełniony
pozostaje już
mój świat cały
jest zwyczajnie
czasem
nawet nudno
przyznaję
ale tak naprawdę
nadzwyczaj normalnie
Idziemy cichutko
srebrzystą zimową aleją
pośród drzew uśpionych
mroźny śnieżny dywan
mgielnym puchem tkany
niesie nas w ogrody
tęsknot i fantazji
trzymasz mnie za rękę
w naszej starej chacie
stojącej pod lasem
rozniecimy ogień
jak dawniej w kominie
trzask drew płonących
i zapach jemioły
przywoła wspomnienia
marzeń odrobinę
wypijemy wino
na ogniu zagrzane
nurtem myśli wspólnych
sycąc się radośnie
wyjdziemy naprzeciw
pragnieniom serc naszych
w jesiennych sercach
miłość dojrzałą
tuląc na zawsze
Zasnąć nie potrafię
złośliwe oślizłe demony
wyłażą
z mrocznych zakamarków
ciemnego pokoju
pełzną
po mojej kołdrze
zaglądają
pod zaciśnięte powieki
złowrogo szepczą
do ucha
kąsają i szczypią znienacka
strach wnika
w najgłębsze szczeliny
mojego mózgu
dreszcz grozy
wątłe moje ramiona
próbują walczyć
odpędzać moce tajemne
wszechogarniający ból
przerażenie
i brak tchu
wszystko wokół
trzeszczy
wali się
sypie w pył
chcę uciec
od demonów złych
zaraz wydam
ostatnie tchnienie
dźwięk telefonu
otwieram oczy
dobrze że to tylko sen
Rozterki moje
jak myśli skrzydlate
biegną do ciebie
chwycić znów chcę
tamte dni
radością życia przepełnione
mam jeszcze dość siły
by wygrywać z losem
póki spektakl trwa
i pozostały marzenia
dogonię to życie
gdzieś
po drodze