Uchylam
szufladę wspomnień
zbudzone z uśpienia
myśli
otwierają rany
dawno zabliźnione
podstępny cichy przeciwnik
przychodzi
powala na kolana
świat cały
wali się w gruzy
doświadczam
najbardziej mrocznej nocy
swojego życia
Uchylam
szufladę wspomnień
zbudzone z uśpienia
myśli
otwierają rany
dawno zabliźnione
podstępny cichy przeciwnik
przychodzi
powala na kolana
świat cały
wali się w gruzy
doświadczam
najbardziej mrocznej nocy
swojego życia
Potrzebuję samotności
i tłumu
jednocześnie
odrzucam świat
złorzeczę Bogu
i ludziom
gdzie są moi bliscy
i przyjaciele
wytrzymam milczenie
to próba ognia
chcę przejść
przez najgorsze
sama
bez szwanku
Strata
nadziei wiary
i światła
ona zabiera wszystko
co mam
resztki życia
budzący się nowy dzień
jest koszmarem
bo stary jeszcze trwa
nie mogę
otworzyć oczu
wstać z łóżka
zamknięta w pułapce
utkanej
z bezsilności
i złowrogiego strachu
ulegam
podstępnej sile sprawczej
mrok ogarnia moją duszę
spowalniając życie
świat traci barwy
pozostaje tylko
niemoc
i gruzowisko złych wspomnień
Samotna jestem
i osamotniona
wiersz uwalnia
myśli moje nieujarzmione
pragnienia i tęsknoty
kroczę w nieznane
jedna chwila egzystencji
czasem
wiecznością się staje
nieskończoność
i nieuchronne
codzienne przemijanie
paradoks życia
kim jestem
Pozwól mi
melodią subtelną
zapisać wspomnienia
napełnić tęsknotą
słowa
zdania całe
malować niezwykłość
szczęścia kolorami
myśli ciche
zbierać
w grona westchnień
dojrzałe
pozwól mi
śpiewać z wiatrem
z deszczem płakać
tęsknić
pośród gwiazd
w ciszy oczekiwać
dwóch słów
przed świtaniem
Czarny mięsisty welur
listopadowej nocy
przysłania dyskretnie
kontury
naszych nagich ciał
zapach
gorzkich migdałów
i słonecznie wonnych pomarańczy
unosi się lekko
nad nami
niczym najdelikatniejszy
muślinowy woal
anielskich skrzydeł
metronon serc naszych
miarowym rytmem
wystukuje
czas niestracony
chociaż
srebrzysta klepsydra nocy
nieubłaganie
przesypuje ziarenka
wspólnego szczęścia
splatamy nasze dłonie
dźwięczne kaskady uczuć
milkną
pogrążamy się
w galaktykach marzeń sennych
Omijam daty
dni i godziny
wczoraj nie było
nie musi być jutra
niezmienna pora
ze szczęściem w tle
ciągle trwa
otulam się
woalem naszych uczuć
myśli pełzną
leniwie
smakuję twój zapach
i nieśmiały dotyk
ciepło drżących dłoni
rozpala
przenika
do wnętrza duszy
półsen
o zapachu drżącej ziemi
i słodyczy pomarańczy
chciwie chłonę
ten smak
zatracam się
mgła uczuć
za chwilę kurtyna opadnie
rozbłyśnie światło dnia
co pozostanie
Okruchy sennych marzeń
rozsypują się
w promieniach wschodzącego słońca
chwile szczęścia
krople pereł
nanizane na sznureczki
babiego lata
pobrzękują
z szelestem wodospadu
chopinowskiego mazurka
melodia wiruje
tańczy
zatacza kręgi
srebrem dzwonków
i szumem wierzb przydrożnych
wiatr
pachnie jesiennie
purpura słonecznych promieni
czaruje i onieśmiela
jestem na krawędzi zmysłów
radość poranka trwa
drewniany anioł
skrzydła rozpostarł przyjaźnie
spogląda na mnie łagodnie
czuwa
Wiatr niespokojny
strąca ostatnie pożółkłe liście
z drzew szumiących w sadzie
wywija skoczne piruety
zacinając deszczem
w szyby rozświetlonych okien
wiejskiej chaty
wszystko co żyje
skryło się już
przed nieprzewidywalnym chłodem
nadchodzącym z północy
listopadowe przemijanie
otępiona zimnem przyroda
nieruchomieje
kilka wielkich kropli deszczu
łez kilka
zastyga na mojej twarzy
popadam w zadumę
jesienny stan skupienia
i nie wiem już
czy łzy te
to resztki smutnych złudzeń
czy tylko
deszcz jesienny
na skroniach moich
płynie
Jest obok mnie
w uśmiechu dziecka
i w kwiatów woni
we wschodach słońca
wiosennym deszczu
w zieleni traw
i dniu codziennym
ulotna chwila
jak promień słońca
i zapach domu
jak cisza traw
garść pełna wody
przelotny gość
szczęście
drobny okruszek
na dziecięcej dłoni